John Charles dostał się do składu Leeds United jako siedemnastolatek w 1949 roku i za swoją grę w środku pomocy w pierwszym sezonie 1949/50, który Leeds zakończyło na piątej pozycji w drugiej lidze, zebrał entuzjastyczne recenzje. Osobistą nagrodą za swoją niesamowitą formę było powołanie do reprezentacji Walii pod koniec rozgrywek. Mając dokładnie 18 lat i 71 dni stał się najmłodszym zawodnikiem, który dostąpił zaszczytu gry w kadrze w historii. Jego rekord pobił dopiero w 1992 roku Ryan Giggs. Debiut Charlesa miał miejsce w marcu 1950 roku w zremisowanym 0:0 meczu z Irlandią. Był to jednak bardzo smutny dzień. Był on nazywany Złotym Chłopcem walijskiej piłki, ale rozegrał wyjątkowo bezbarwny mecz, co w konsekwencji spowodowało, że w ciągu kolejnych trzech lat tylko raz ponownie zagrał w reprezentacji. Prawda jest taka, że Charles nie udźwignął po prostu presji i nerw związanych z oczekiwaniami odnośnie jego osoby. W drużynie narodowej przyszło mu zagrać u boku zawodników, którzy byli jego bohaterami z dzieciństwa, takimi jak Roy Paul, Trevor Ford, Ronnie Burgess, Alf Sherwood i Wally Barnes, a ich obecność po prostu go przerażała. Tak skomentował to sam Charles:
"To zdawało się być zaledwie wczoraj, kiedy jako nastolatek z wytrzeszczonymi oczami zajmujący się stadionem w Swansea byłem dumny, że mogę opiekować się butami Roy Paula i Trevora Forda. Teraz grałem razem z nimi w reprezentacji Walii. To było nieprawdopodobne. Nie wziąłem jednak pod uwagę największego wroga piłkarzy - nerwów. Moje mocno zbudowane nogi zaczęły trząść się jak galareta. Mój żołądek był jakby opanowany przez stado motyli. Moje postrzeganie i ocena sytuacji były przyćmione jednym zmartwieniem - że mogę popełnić błąd."
To było rzadkie niepowodzenie w zawrotnej jego zawrotnej karierze. Stary i rozważny manager Leeds United, Major Frank Buckley, mądrze kształtował swoją młodą gwiazdę, przekonując go, że otrzyma kolejną szansę. Do reprezentacji powrócił po roku. Zagrał przeciwko Szwajcarii w jednym z wielu meczów zorganizowanych dla uczczenia Festiwalu Brytyjskiego. Walia prowadziła już 3:0, kiedy Charles doświadczył czegoś, co nazwał jako "najgorsze 20 minut w moim życiu". Kapitan i środkowy napastnik Szwajcarii Bickel zaczął zmieniać pozycję, sprawiając nastolatkowi kłopoty z jakimi nigdy wcześniej się nie zetknął i po 10 minutach wynik brzmiał już 3:2.
"Od tamtego momentu musieliśmy zaciekle bronić wyniku i to się udało" - wspominał Charles. Minęło parę lat zanim selekcjonerzy Walii ponownie postawili na Johna Charlesa, który dwukrotnie zawiódł pokładane w nim zaufanie.
Na początku sezonu 1952/53 manager Leeds Buckley w końcu uznał eksperymenty z wystawianiem Charlesa jako napastnika za wystarczająco dobre, a po zdobyciu kilku goli przeciwko Halifaxowi w finale West Riding Senior Cup stał się on liderem ataku Leeds, kończąc sezon z 27 bramkami na koncie. Tak wysoka forma pozwoliła Charlesowi ponownie wedrzeć się do reprezentacji, mimo wcześniejszych dwóch katastrofalnych występów. W końcu udało mu się pokazać swoją klasę 15 kwietnia 1953 roku w Belfaście przeciwko Irlandii. Walia przegrała właśnie w fatalnym stylu 5:2 z Anglią, ale niepodważalną pozycję w środku pomocy miał Ray Daniel, natomiast na środku ataku Trevor Ford, dlatego John Charles zmuszony był zagrać na prawej stronie pomocy. Danny Blanchflower pomysłowo prowadził irlandzką drużynę, która już po dwudziestu minutach była na prowadzeniu. Walijski zespół w tamtym czasie miał jednak wielu świetnych piłkarzy, którzy walką doprowadzili do wyrównania. Harry Griffiths, który razem z Charles jechał do Leeds ze Swansea, ale nie zdecydowano się go zatrzymać na stałe, po pół godziny gry mocno dośrodkował piłkę z lewej strony, a Charles potężnym uderzeniem umieścił piłkę w siatce. Niedługo potem po wrzutce Terry'ego Medwin, tym razem strzałem głową, Charles zdobył kolejnego gola. Napastnik Leeds był bardzo blisko hattricka, ale nieegoistycznie wypracował trzecią bramkę Trevorowi Fordowi. Uczynił jednak wystarczająco dużo, by zapaść w pamięć walijskich selekcjonerów, a po tym tryumfie rzadko znajdował się poza drużyną, prowadząc za sobą szczególnie wspaniały okres w historii walijskiego futbolu.

Sześć miesięcy później, w Cardiff doszło do spotkania Walii z Anglią i pomimo porażki aż 1:4, Charles zanotował kolejny znakomity występ. Dick Ulyatt, reporter Yorkshire Post, który entuzjastycznie śledził postępy zawodnika na Elland Road, cieszył się, że w końcu pokazuje on swój prawdziwy potencjał w czerwonej koszulce:
"Wszystkie niedzielne gazety pisały, że Anglia odniosła bardzo fartowne zwycięstwo. Większość z nich twierdziła, że wynik wypaczał sprawiedliwość, niektórzy dodawali, że był to najgorszy zespół Anglii w historii. Wszyscy za to pisali, że John Charles to wybitny piłkarz. Jeden nawet utrzymywał, że musi on być: 'określany jako najlepszy i najbardziej artystycznie skuteczny odkąd w ataku Anglii brylował Dean. Gdyby ktoś się upierał, że Lawton był tak dobry jak Dean, wtedy Charles musi być traktowany jako lepszy od nich obydwu.' Cytuję te słowa, ponieważ od czterech lat mówiłem o tym genialnym gigancie, który do grudnia nie będzie miał nawet skończonych 22 lat, w podobnym tonie, a każde kolejne pochwały z mojej strony mogłyby być potraktowane jako przesadne. Piszę to z wielką satysfakcją, gdyż kiedy wiosną 1950 roku Charles występował w Walii na środku pomocy po tym, jak nazwałem go najlepszym środkowym pomocnikiem moich czasów, zagrał on wyjątkowo kiepski mecz, a krytycy w Londynie patrzyli na mnie z politowaniem. Teraz mogłem się w końcu uśmiechać i powtarzać: 'A nie mówiłem', podczas gdy oni pochłaniali wszystkie szczegóły kariery i życia wielkiego Charlesa. Charles okazał się tak wybitnym graczem, jak niewielu entuzjastów piłki nożnej w Leeds się spodziewało. W pojedynkach główkowych dziewięć na dziesięć razy pokonał mocno zbudowanego Johnstona, podobnie na ziemi. 12 razy jego główki lub strzały minimalnie chybiały celu lub były bronione przez niesamowitego Merrcika. Przy golu dla Walii zasugerował pójście w lewo, podał jednak na prawo do Daviesa, który przedłużył do Allchurcha, a ten umieścił piłkę w siatce. Dwa razy wyłożył także piłkę Daviesowi w sposób, który powinien zakończyć się golem, a nie posłaniem piłki nad poprzeczkę, jak to się skończyło. Na tym etapie pojedynku porażka Walii zdawała się nieprawdopodobna, gdyby Charles miał swój dzień, mógłby zdobyć pięć lub sześć goli i wypracować kilka innych."Ulyatt nadal był jednym z największych zwolenników Charlesa i po raz kolejny miał okazję go chwalić, kiedy ten zadebiutował na Wembley w kolejnym meczu przeciwko Anglikom w listopadzie 1954 roku. Walijczyk znów zdominował pojedynek, tym razem jednak urazy kilku zawodników spowodowały, że Anglia powróciła do gry i ostatecznie synowie Albionu zwyciężyli 3:2. Roy Bentley zdobył dla Anglii wszystkie trzy bramki, ale Ulyatta interesował występ tylko jednego gracza:
"Jego drugi gol, który był środkowym spośród trzech, jakie padły w drugiej połowie w przeciągu sześciu minut, był całkowicie odmienny od tego pierwszego. Piłka leciała bezpośrednio do niego z okolic linii bocznej i John przyjął ją przy polu karnym z takim namaszczeniem, że pomyślałem, że ją straci. Ostatecznie przeniósł ją sobie na prawą stopę i strzelił po ziemi w taki sposób, że była ona w bramce zanim bramkarz Wood zdążył się w ogóle poruszyć."Te dwie szczęśliwe wygrane Anglii zostały pomszczone w październiku 1955 roku, kiedy Walia wygrała w Cardiff 2:1 - było to pierwsze zwycięstwo Walijczyków nad ich rywalami od czasów przedwojennych. Walia miała już dwa gole przewagi, gdy Charles głową strzelił samobója. Był on jednak ogromnie szczęśliwy z wyniku, a o swoim błędzie powiedział:
"Nawet to nie mogło zepsuć dnia. To dzień, który będzie długo żywy w pamięci każdego Walijczyka, który widział to spotkanie lub w nim grał." Ulyatt po raz kolejny relacjonował pojedynek dla Yorkshire Post i jak zawsze był zachwycony:
"Jeśli w tym meczu brała udział wybitna osobowość, to był to młody mistrz - John Charles. Miał on Lofthouse'a pod całkowitą kontrolą, jego spokój, gdy inni tracili głowy, musiał inspirować cały zespół. Jego opanowanie, gdy swoimi główkami eliminował wysokich rywali musiało wprawić 60 tysięcy Walijczyków w zachwyt. Charles jest dziś niekoronowanym monarchą walijskiego futbolu. Największą piłkarską ironią byłoby, gdyby samobójcze trafienie Charlesa po dośrodkowaniu Byrne'a na początku drugiej połowy, kosztowało Walię zwycięstwo."
Bez wątpienia lata 50. były dla Walii znakomitym okresem, ale działo się tak dzięki niesamowitemu duchowi i umiejętnościom kilku indywidualności, które były motywowane i łączone przez asystenta trenera w Manchesterze United Jimmy'ego Murphy'ego, który blisko współpracował z Mattem Bussbym na Old Trafford. Murphy ze swoją mobilizującym podejściem był dla zespołu wspaniałym nabytkiem, ale tego samego nie można było powiedzieć o pozostałych oficjelach, którzy prowadzili reprezentację. Niewielu z nich miało pojęcie o futbolu lub znało piłkarzy w drużynie Walii. John Charles doskonale to pamięta i przywołuje pewną historię po porażce ze Szkocją 3:1 na Hampden:
"Siedzieliśmy po meczu w poczekalni pijąc herbatę, kiedy jeden z selekcjonerów przyszedł i powiedział: 'Dobra robota chłopcy. Byliście dziś dla nas zbyt mocni.' Roześmialiśmy się i odpowiedzieliśmy: 'Ależ panie Owens, my jesteśmy drużyną Walii.' Innym razem mieliśmy lecieć na mecz, kiedy okazało się, że w samolocie jest zbyt mało miejsc. Wszyscy działacze wsiedli na pokład, przez co jeden z piłkarzy musiał czekać na późniejszy lot."Braki organizacyjne czy nieudolne zarządzenie bardzo jednak zjednoczyło zespół, który fantastycznie dostał się do Mistrzostw Świata w 1958 rozgrywanych w Szwecji. Nie udałoby im się to, gdyby nie trochę szczęścia. W swojej grupie eliminacyjnej zajęli drugie miejsce, za Czechosłowacją. W innej grupie natomiast, wszyscy rywale Izraela odmówili grania z nimi z powodów politycznych. FIFA zdecydowała, że spośród wszystkich drużyn, które zajęły drugie miejsca w grupach miała zostać wylosowana jedna reprezentacja, a jej dwumecz z Izraelczykami wyłoni finalistę mistrzostw świata. Tym szczęśliwym zespołem okazała się Walia i dzięki dwóm wygranym w stosunku 2:0 wywalczyła awans na Mundial. Wtedy jednak, Charles był już po zamianie ponurych ulic wschodniego Yorkshire na bardziej słoneczny włoski Turyn, po transferze, którego suma była wówczas światowym rekordem. Po wyłożeniu fortuny za ich nową gwiazdę, która niemalże błyskawicznie wkomponowała się w drużynę, włoski klub - co zrozumiałe - bardzo niechętnie patrzył na ryzyko wyprawy Charlesa, mogącej zakończyć się kontuzją. Kierownictwo reprezentacji Walii było pełne obaw i trwogi, gdy miało prosić Juventus o puszczenie Charlesa na turniej, dlatego starało się nakłonić zawodnika, by ten sam załatwił w klubie tę sprawę. Doszło do przedłużającego się impasu, a piłkarz dołączył ostatecznie do swoich rodaków w Szwecji zaledwie na cztery dni przed pierwszym meczem z Węgrami. Kiedy Charles w końcu wylądował w Sztokholmie - warto dodać, że lot był nieszczęśliwie przerywany - był środek nocy i nikt z działaczy jego kraju nie czekał na niego na lotnisku, ani nawet nie udzielił wcześniej informacji gdzie ma się udać. Walijczyk przez ponad godzinę krążył po lotnisku próbując zorientować się dokąd ma jechać, kiedy zlitował się nad nim jakiś dziennikarz, który podwiózł go do hotelu, w którym zakwaterowana była drużyna Walii. Jego przyjazd do siedziby ekipy walijskiej sprawił, że w jego rodaków wstąpiła nowa nadzieja. Tamte chwile w książce Mario Risoliego pt. 'Kiedy Pele złamał nasze serca' przywołuje Mel Charles, brat Johna:
"Nigdy tego nie zapomnę. John wszedł, wyglądał niczym grecki bóg, ponieważ był taki wysoki i opalony. Selekcjonerzy go zobaczyli, rzucili swoje noże i widelce na talerze, wstali i zaczęli śpiewać znaną angielską piosenką 'For he's a jolly good fellow'. Zrobiło się jak na przyjęciu dla dzieci."
Takich ciepłych uczuć nie miano w stosunku do Węgrów, z którymi mieli zmierzyć się w pierwszym spotkaniu. Bez wątpienia zidentyfikowali oni Charlesa jak kluczowego piłkarza w ekipie swoich rywali i zabierali się do wyeliminowania go z turnieju, co nie miało żadnego związku z uczciwością ich taktyki. Nie wzięli jednak pod uwagę cierpliwości Charlesa, który w nieugięty sposób nie odpowiadał na ich zaczepki. Dzięki jego główce, która wyrównała stan meczu, to on mógł się śmiać ostatni. Węgrzy przystępowali do tego spotkania jako wyraźni faworyci, zaledwie cztery lata wcześniej po rozbiciu reprezentacji Anglii postrzegano ich jako najlepszą drużynę na świecie, ale na mistrzostwach świata w Szwajcarii zabrakło im szczęścia. Niespodziewany sukces spowodował w drużynie Walii pewne samozadowolenie przed następnym meczem z nisko notowanym Meksykiem. Walia w minutę po objęciu prowadzenia dała sobie strzelić wyrównującą bramkę. Nie byli oni co prawda bardzo przygnębieni tym rezultatem, ale z pewnością rozczarowani. W decydującym meczu mieli zmierzyć się z gospodarzami - Szwedami. Manager Jimmy Murphy wyliczył, że bezbramkowy remis wystarczy, by awansować do fazy play-off, dlatego ustawił zespół z myślą o takim rezultacie, wycofując Charlesa do linii pomocy, a później nawet do obrony, gdzie miał powstrzymywać napór Szwecji. Było to nieludzko nieatrakcyjne, ale totalnie skuteczne - przyniosło Walii jeden punkt - dzięki czemu mogli oni rozegrać jeszcze dodatkowy mecz z Węgrami o awans do finałowej ósemki, co było wręcz niespodziewanym osiągnięciem. Do tego stopnia, że walijscy działacze nie byli na to przygotowani - byli oni przekonani, że Szwecja pokona Walię, dlatego zarezerwowali już bilety na powrotny samolot po meczu. Po ich ogromnej gafie, spowodowanej brakiem wiary w ten niesamowity zespół, musieli oni następnego dnia wracać z powrotem z Londynu.
Charlesa oddanie dla sprawy własnego kraju sprawiło, że był on szczęśliwy mogąc pomóc w meczu ze Szwecją nawet będąc głęboko cofnięty, ale doznał on w tym spotkaniu urazu i przed pojedynkiem z Węgrami założono mu nad okiem cztery szwy. Madziarzy znów nie potraktowali go ulgowo, ale sam mecz był w wykonaniu Walijczyków wspaniały. Stracony w pierwszej połowie gol ich nie podłamał, na początku drugiej odsłony spotkania strzałem z ponad dwudziestu metrów wyrównał Ivor Allchurch, a na kwadrans przed końcem zwycięską bramkę zdobył Terry Medwin. Charles odegrał swoją rolę, ale twarda gra rywali zakończyła jego udział w mistrzostwach świata. Mecz zakończył kulejąc, dlatego nie mógł zagrać w ćwierćfinałowym spotkaniu ze wspaniałą drużyną Brazylii, w której ataku brylował 17-letni Pele. To właśnie on zdobył jedynego gola w tym pojedynku, swojego pierwszego podczas tamtego Mundialu. Słynny Brazylijczyk zawsze odnosił się do tego gola jako "najszczęśliwszego i takiego o którym najłatwiej zapomnieć spośród wszystkich zdobytych bramek". Wielu uważało, że decydującym czynnikiem był brak w składzie Charlesa i że gdyby on mógł grać wynik byłby zupełnie inny. Mówi skrzydłowy Tottenhamu, Cliff Jones:
"Mieliśmy w tamtych czasach bardzo dobry zespół. John, Ivor Allchurch, ja i Terry Medwin na skrzydłach, Mel Charles na obronie i Jack Kelsey w bramce. Kiedy sięgam pamięcią do tego myślę, że powinniśmy byli osiągnąć dużo więcej, niż wtedy zrobiliśmy. Indywidualnie byliśmy równie dobrzy jak każda inna drużyna, ale nie potrafiliśmy tego połączyć w prawdziwy kolektyw. Nie wiem czemu. Wciąż uważam, że gdyby John zagrał w ćwierćfinale z Brazylią, mogliśmy ich pokonać. Ludzie myślą, że zartuję, ale jestem o tym przekonany. To był mój najlepszy mecz na tamtych mistrzostwach, Terry i ja wykonaliśmy mnóstwo dobrych dośrodkowań. Colin Webster wyszedł jako środkowy napastnik. Był niezłym zawodnikiem, ale to nie był John Charles. John dopadłby do jego z tych wrzucanych piłek. To pewne. Byłby bardzo, bardzo groźny." Charles:
"Opuszczenie spotkania z Brazylią było największym rozczarowaniem w mojej karierze, ale gra dla Walii zawsze była dla mnie czymś specjalnym. Zawsze chciałem wkładać tę koszulkę i reprezentować swój kraj. To był zaszczyt."Niestety, smutny koniec Mundialu był zarazem ostatnim wielkim wyczynem podczas jego międzynarodowej kariery. Nadal był wystarczająco dobry, by przez kolejne sześć lat grać w reprezentacji, ale ani Walia, ani jej środkowy napastnik nie wznieśli się na poziom, który zaprezentowali w 1958 roku. Przynajmniej przez jakiś czas, w swoim złotym okresie, Charles i jego wspaniała drużyna Walii mogli jak równy z równym walczyć z najlepszymi na świecie. To był najlepszy i najbardziej ekscytujący czas w historii walijskiej piłki.
źródło: mightyleeds.co.uk
John Charles
Czerwony smok
Na początku sezonu 1952/53 manager Leeds Buckley w końcu uznał eksperymenty z wystawianiem Charlesa jako napastnika za wystarczająco dobre, a po zdobyciu kilku goli przeciwko Halifaxowi w finale West Riding Senior Cup stał się on liderem ataku Leeds, kończąc sezon z 27 bramkami na koncie. Tak wysoka forma pozwoliła Charlesowi ponownie wedrzeć się do reprezentacji, mimo wcześniejszych dwóch katastrofalnych występów. W końcu udało mu się pokazać swoją klasę 15 kwietnia 1953 roku w Belfaście przeciwko Irlandii. Walia przegrała właśnie w fatalnym stylu 5:2 z Anglią, ale niepodważalną pozycję w środku pomocy miał Ray Daniel, natomiast na środku ataku Trevor Ford, dlatego John Charles zmuszony był zagrać na prawej stronie pomocy. Danny Blanchflower pomysłowo prowadził irlandzką drużynę, która już po dwudziestu minutach była na prowadzeniu. Walijski zespół w tamtym czasie miał jednak wielu świetnych piłkarzy, którzy walką doprowadzili do wyrównania. Harry Griffiths, który razem z Charles jechał do Leeds ze Swansea, ale nie zdecydowano się go zatrzymać na stałe, po pół godziny gry mocno dośrodkował piłkę z lewej strony, a Charles potężnym uderzeniem umieścił piłkę w siatce. Niedługo potem po wrzutce Terry'ego Medwin, tym razem strzałem głową, Charles zdobył kolejnego gola. Napastnik Leeds był bardzo blisko hattricka, ale nieegoistycznie wypracował trzecią bramkę Trevorowi Fordowi. Uczynił jednak wystarczająco dużo, by zapaść w pamięć walijskich selekcjonerów, a po tym tryumfie rzadko znajdował się poza drużyną, prowadząc za sobą szczególnie wspaniały okres w historii walijskiego futbolu.
Ulyatt nadal był jednym z największych zwolenników Charlesa i po raz kolejny miał okazję go chwalić, kiedy ten zadebiutował na Wembley w kolejnym meczu przeciwko Anglikom w listopadzie 1954 roku. Walijczyk znów zdominował pojedynek, tym razem jednak urazy kilku zawodników spowodowały, że Anglia powróciła do gry i ostatecznie synowie Albionu zwyciężyli 3:2. Roy Bentley zdobył dla Anglii wszystkie trzy bramki, ale Ulyatta interesował występ tylko jednego gracza: "Jego drugi gol, który był środkowym spośród trzech, jakie padły w drugiej połowie w przeciągu sześciu minut, był całkowicie odmienny od tego pierwszego. Piłka leciała bezpośrednio do niego z okolic linii bocznej i John przyjął ją przy polu karnym z takim namaszczeniem, że pomyślałem, że ją straci. Ostatecznie przeniósł ją sobie na prawą stopę i strzelił po ziemi w taki sposób, że była ona w bramce zanim bramkarz Wood zdążył się w ogóle poruszyć."
Te dwie szczęśliwe wygrane Anglii zostały pomszczone w październiku 1955 roku, kiedy Walia wygrała w Cardiff 2:1 - było to pierwsze zwycięstwo Walijczyków nad ich rywalami od czasów przedwojennych. Walia miała już dwa gole przewagi, gdy Charles głową strzelił samobója. Był on jednak ogromnie szczęśliwy z wyniku, a o swoim błędzie powiedział: "Nawet to nie mogło zepsuć dnia. To dzień, który będzie długo żywy w pamięci każdego Walijczyka, który widział to spotkanie lub w nim grał." Ulyatt po raz kolejny relacjonował pojedynek dla Yorkshire Post i jak zawsze był zachwycony: "Jeśli w tym meczu brała udział wybitna osobowość, to był to młody mistrz - John Charles. Miał on Lofthouse'a pod całkowitą kontrolą, jego spokój, gdy inni tracili głowy, musiał inspirować cały zespół. Jego opanowanie, gdy swoimi główkami eliminował wysokich rywali musiało wprawić 60 tysięcy Walijczyków w zachwyt. Charles jest dziś niekoronowanym monarchą walijskiego futbolu. Największą piłkarską ironią byłoby, gdyby samobójcze trafienie Charlesa po dośrodkowaniu Byrne'a na początku drugiej połowy, kosztowało Walię zwycięstwo."
Braki organizacyjne czy nieudolne zarządzenie bardzo jednak zjednoczyło zespół, który fantastycznie dostał się do Mistrzostw Świata w 1958 rozgrywanych w Szwecji. Nie udałoby im się to, gdyby nie trochę szczęścia. W swojej grupie eliminacyjnej zajęli drugie miejsce, za Czechosłowacją. W innej grupie natomiast, wszyscy rywale Izraela odmówili grania z nimi z powodów politycznych. FIFA zdecydowała, że spośród wszystkich drużyn, które zajęły drugie miejsca w grupach miała zostać wylosowana jedna reprezentacja, a jej dwumecz z Izraelczykami wyłoni finalistę mistrzostw świata. Tym szczęśliwym zespołem okazała się Walia i dzięki dwóm wygranym w stosunku 2:0 wywalczyła awans na Mundial. Wtedy jednak, Charles był już po zamianie ponurych ulic wschodniego Yorkshire na bardziej słoneczny włoski Turyn, po transferze, którego suma była wówczas światowym rekordem. Po wyłożeniu fortuny za ich nową gwiazdę, która niemalże błyskawicznie wkomponowała się w drużynę, włoski klub - co zrozumiałe - bardzo niechętnie patrzył na ryzyko wyprawy Charlesa, mogącej zakończyć się kontuzją. Kierownictwo reprezentacji Walii było pełne obaw i trwogi, gdy miało prosić Juventus o puszczenie Charlesa na turniej, dlatego starało się nakłonić zawodnika, by ten sam załatwił w klubie tę sprawę. Doszło do przedłużającego się impasu, a piłkarz dołączył ostatecznie do swoich rodaków w Szwecji zaledwie na cztery dni przed pierwszym meczem z Węgrami. Kiedy Charles w końcu wylądował w Sztokholmie - warto dodać, że lot był nieszczęśliwie przerywany - był środek nocy i nikt z działaczy jego kraju nie czekał na niego na lotnisku, ani nawet nie udzielił wcześniej informacji gdzie ma się udać. Walijczyk przez ponad godzinę krążył po lotnisku próbując zorientować się dokąd ma jechać, kiedy zlitował się nad nim jakiś dziennikarz, który podwiózł go do hotelu, w którym zakwaterowana była drużyna Walii. Jego przyjazd do siedziby ekipy walijskiej sprawił, że w jego rodaków wstąpiła nowa nadzieja. Tamte chwile w książce Mario Risoliego pt. 'Kiedy Pele złamał nasze serca' przywołuje Mel Charles, brat Johna: "Nigdy tego nie zapomnę. John wszedł, wyglądał niczym grecki bóg, ponieważ był taki wysoki i opalony. Selekcjonerzy go zobaczyli, rzucili swoje noże i widelce na talerze, wstali i zaczęli śpiewać znaną angielską piosenką 'For he's a jolly good fellow'. Zrobiło się jak na przyjęciu dla dzieci."
Charlesa oddanie dla sprawy własnego kraju sprawiło, że był on szczęśliwy mogąc pomóc w meczu ze Szwecją nawet będąc głęboko cofnięty, ale doznał on w tym spotkaniu urazu i przed pojedynkiem z Węgrami założono mu nad okiem cztery szwy. Madziarzy znów nie potraktowali go ulgowo, ale sam mecz był w wykonaniu Walijczyków wspaniały. Stracony w pierwszej połowie gol ich nie podłamał, na początku drugiej odsłony spotkania strzałem z ponad dwudziestu metrów wyrównał Ivor Allchurch, a na kwadrans przed końcem zwycięską bramkę zdobył Terry Medwin. Charles odegrał swoją rolę, ale twarda gra rywali zakończyła jego udział w mistrzostwach świata. Mecz zakończył kulejąc, dlatego nie mógł zagrać w ćwierćfinałowym spotkaniu ze wspaniałą drużyną Brazylii, w której ataku brylował 17-letni Pele. To właśnie on zdobył jedynego gola w tym pojedynku, swojego pierwszego podczas tamtego Mundialu. Słynny Brazylijczyk zawsze odnosił się do tego gola jako "najszczęśliwszego i takiego o którym najłatwiej zapomnieć spośród wszystkich zdobytych bramek". Wielu uważało, że decydującym czynnikiem był brak w składzie Charlesa i że gdyby on mógł grać wynik byłby zupełnie inny. Mówi skrzydłowy Tottenhamu, Cliff Jones: "Mieliśmy w tamtych czasach bardzo dobry zespół. John, Ivor Allchurch, ja i Terry Medwin na skrzydłach, Mel Charles na obronie i Jack Kelsey w bramce. Kiedy sięgam pamięcią do tego myślę, że powinniśmy byli osiągnąć dużo więcej, niż wtedy zrobiliśmy. Indywidualnie byliśmy równie dobrzy jak każda inna drużyna, ale nie potrafiliśmy tego połączyć w prawdziwy kolektyw. Nie wiem czemu. Wciąż uważam, że gdyby John zagrał w ćwierćfinale z Brazylią, mogliśmy ich pokonać. Ludzie myślą, że zartuję, ale jestem o tym przekonany. To był mój najlepszy mecz na tamtych mistrzostwach, Terry i ja wykonaliśmy mnóstwo dobrych dośrodkowań. Colin Webster wyszedł jako środkowy napastnik. Był niezłym zawodnikiem, ale to nie był John Charles. John dopadłby do jego z tych wrzucanych piłek. To pewne. Byłby bardzo, bardzo groźny." Charles: "Opuszczenie spotkania z Brazylią było największym rozczarowaniem w mojej karierze, ale gra dla Walii zawsze była dla mnie czymś specjalnym. Zawsze chciałem wkładać tę koszulkę i reprezentować swój kraj. To był zaszczyt."
Niestety, smutny koniec Mundialu był zarazem ostatnim wielkim wyczynem podczas jego międzynarodowej kariery. Nadal był wystarczająco dobry, by przez kolejne sześć lat grać w reprezentacji, ale ani Walia, ani jej środkowy napastnik nie wznieśli się na poziom, który zaprezentowali w 1958 roku. Przynajmniej przez jakiś czas, w swoim złotym okresie, Charles i jego wspaniała drużyna Walii mogli jak równy z równym walczyć z najlepszymi na świecie. To był najlepszy i najbardziej ekscytujący czas w historii walijskiej piłki.
źródło: mightyleeds.co.uk
kedzier
Komentarze (0)
Zaloguj się, aby dodać komentarz
Najnowsze komentarze
20, kwiecień 2022 10:51
14, wrzesień 2018 12:18
14, wrzesień 2018 09:59
11, grudzień 2017 10:59
01, wrzesień 2017 13:05
31, sierpień 2017 07:48
12, lipiec 2017 12:25
12, lipiec 2017 10:45
Tabela ligowa
Pokaż Pełną Tabelę
Wasze Sondy
Zobacz wszystkie sondy